Wyruszyliśmy w poszukiwaniu Pinus densata (napiszę o niej innym razem) dwoma samochodami terenowymi. Celem naszej podróży były rejony Tybetu, w których rośnie ta sosenka. Nie muszę chyba wyjaśniać, że podróż była długa i dostarczyła wielu przeżyć, o których kiedyś napiszę. Tym razem, wspomnę tylko o tybetańskim domu i tybetańskiej herbacie.
Po pokonaniu kilkuset kilometrów krętych tybetańskich bezdroży dotarliśmy w końcu do celu naszej podróży. Leżał na wysokości powyżej 5000 m n. p. m. i wyglądał wspaniale. Zbierając wcześniej materiał do mojej niedoszłej pracy doktorskiej dotyczącej genetyki limby (Pinus cembra L.) (i o niej kiedyś napiszę) łaziłem pod przewodnictwem mojego Kolegi licealnego po Tatrach. Są też piękne, ale przynajmniej wysokością nie dorównują Tybetowi. Nie mówiąc już o Himalajach, które niestety udało mi się zobaczyć tylko z tybetańskich wyżyn. Ale, ad rem.
Rzeczone domy prezentują się okazale. Mają parter plus dwa piętra i są zbudowane z kamieni (patrz fotka poniżej). Udało nam się odwiedzić jeden z nich i spotkać jego właścicielkę, która wyjaśniła sposób jego wykorzystania. Był dość niecodzienny. Mianowicie, parter zamieszkiwały jaki oraz inni przedstawiciele domowej fauny. Pierwsze piętro było schronieniem właścicieli. Na drugim, przechowywano produkty rolne.
Przed odjazdem, właścicielka uraczyła nas tybetańską herbatką. Uwielbiam ten napój i kosztowałem jego różnorakich rodzajów w Azji i w Europie. Jednak tybetańska herbatka nie przypominała żadnego z nich. Była ciemnobrunatnego koloru i cuchnęła jak wielkie nieszczęście. Źródłem jej niezwykłej woni była obfita zawartość masełka wytwarzanego z mleka jaków. Jeśli jesteście ciekawi szczegółów tego wonnego napoju to znajdziecie je TUTAJ. Udało mi się przełknąć kilka kropel, ale przyznaję, że byłem wdzięczny gościnnej właścicielce, iż nie nalegała, abym spożył całą porcję.
© Alfred E. Szmidt, 1992.
by © Alfred E. Szmidt