Pisząc kiedyś o masełku z mleka jaków zapomniałem dodać, że cuchnie ono okrutnie, co jeszcze bardziej utrudnia picie tybetańskiej herbatki suto okraszonej tymże. Teraz o hotelu w dalekim Tybecie, do którego w końcu dotarliśmy. Powiedziano mi, że jest to hotel dla tutejszych robotników, więc nie oczekiwałem nadmiaru wygód. Byłem kiedyś myśliwym i zdarzało mi się sypiać w stogach itp.
Nie był wcale taki zły. Dostałem przestronny pokój z ogromnym łożem, na którym piętrzyła się góra poduszek i grubych kołder (nie mylić z kordłami, o których dyskutowali Panowie: Gajos, Kobuszewski RIP i Michnikowski RIP w kabarecie DUDEK – zwanym też jak najbardziej poprawnie – Upupa epops należącym do rodziny Upupidae, rodzaju Upupa, rzędu Bucerotiformes). Był w nim również kolorowy telewizor (pamiętajcie, że rzecz działa się w latach 90-tych XX wieku) i wielki termos z herbatą. Jedynymi niewygodami były: brak ubikacji i zimna, jak kilkudniowy nieboszczyk, betonowa posadzka. Summa summarum nocleg zapowiaał się jednak nieźle.
Zmęczeni długą podróżą po tybetańskich bezdrożach, moi chińscy Opiekunowie zniknęli w swych pokojach. Zapomnieli niestety mi powiedzieć, gdzie są ubikacje. Postanowiłem udać się na zasłużony spoczynek. Odczuwałem jednak silną potrzebę naturalną, więc poszedłem na poszukiwanie ubikacji. Spenetrowałem cały budynek. Bez skutku! Ponieważ nie znałem numerów pokoi moich chińskich Opiekunów postanowiłem poszukać robotników, którzy zgodnie z nazwą hotelu, powinni się w nim znajdować. Robotników niestety też nie było. Zacząłem popadać, w jak sądzę uzasadnioną, konsternację, gdy nagle natknąłem się na starszą panią zamiatającą korytarz.
Po długich wysiłkach, udało mi się Jej wyjaśnić czego tak niecierpliwie poszukuję. Wskazała mi budynek znajdujący się po drugiej stronie ulicy. Trochę mnie to zdziwiło, ale ponieważ potrzeba stawała się coraz bardziej nagląca pognałem do wyjścia mego hotelu. Dotarłem do niego w mgnieniu oka, po to tylko, aby się przekonać, że blokuje je ogromne psisko zdradzające wyraźną niechęć do mojej osoby. Uwielbiam psy i przez wiele lat trzymałem je w domu, ale piesek blokujący wyjście, zachowywał się zdecydowanie wrogo. Próbowałem go ułagodzić wszelkimi znanymi mi sposobami. Na próżno. Wredne psisko rozumiało widocznie tylko język chiński, którym wtedy nie władałem i nadal nie władam.
Wróciłem do pokoju i postanowiłem przeczekać kryzys. Czas mijał, a drański kundel nie zdradzał żadnej chęci do opuszczenia swego stanowiska przy wyjściu z mojego hotelu. Podejrzewam, że był zarażony jakimś koronowanym wirusem. Moja desperacja rosła w tempie logarytmicznym. Nie pytajcie proszę co takie tempo oznacza! Sowa (moja licealna nauczycielka matematyki) była miłą osobą, ale nigdy Jej nie rozumiałem, dzięki czemu prawie oblałem maturę.
Około piątej rano, byłem u kresu sił. Nagle usłyszałem jakiś hałas na drodze dzielącej mój hotel od upragnionego przybytku cywilizacji. Wyjrzałem przez okno na ulicę. Kroczyło po niej spore stado jaków pod pieczą chińskiego pastuszka. Wstrętne psisko ozdrowiało i ochoczo pobiegło na ich spotkanie. Jak się pewnie domyślacie, natychmiast udałem się do sąsiedniego budynku. Ubikacja w nim była. Był nawet papier toaletowy!
© Alfred E. Szmidt
by Alfred E. Szmidt