Część pobytu w Bangkoku spędziłem obchodząc święto Songkran, czyli tutejszy festiwal noworoczny. Pisałem kiedyś, że podobnie jak Japonia, Tajlandia ma swój własny kalendarz, a Nowy Rok wypada tam 13-go kwietnia. Obchody Songkran mają dwie części. Jedną serio, drugą mniej.
Jak się pewnie domyślacie, pierwsza z nich odbywa się w buddyjskich świątyniach. Wygląda to mniej więcej tak.
Po dotarciu na miejsce, nabywa się następujący rynsztunek: buteleczkę jakiegoś płynu (zapomniałem spytać o jego składniki i pochodzenie), dwa pręciki kadzidła, mini-świeczkę oraz dwa płatki złotej folii zawinięte w bibułkę. Uzbroiwszy się w rzeczone parafernalia zzuwa się buciki i wkracza do świątyni. Tutaj ostrzeżenie! Wejścia do buddyjskich świątyń czyli wat przegrodzone są wysokim progiem, o który łatwo się potknąć i rymnąć na ziemię. Pamiętajcie również, że próg należy przekraczać okrakiem, bo dotykanie go stopą jest poważnym faux pas! Wewnątrz świątyni zastaniecie naturalnie posąg Buddy. W przeciwieństwie do chińskiego grubasa, tajlandzki Budda jest szczupły, ale oboje mają duże uszy.
Teraz kolej na parafernalia. Najpierw zapalamy kadzidełka i wbijamy je w stojącą obok posągu miskę wypełnioną piaskiem. Następnie zapalamy mini-świeczkę i przyklejamy ją do krawędzi wspomnianej miski. Po czym należy podejść do posągu i sumiennie polać go płynem z buteleczki. Zaczynamy zazwyczaj od głowy. Teraz kolej na złote płatki. Rozwijamy delikatnie bibułkę, przyklejamy płatek to wskazującego palca prawej ręki i nalepiamy go (płatek, nie palec) na osobę Buddy. Wszystko jedno gdzie. Ja zwykle wybieram nos chyba, że posąg jest wyższy ode mnie, co niestety często się zdarza. Wtedy poprzestaję na niższych częściach ciała. Po wykonaniu powyższych czynności, klękamy przed posągiem i składamy kilka pokłonów. Wielu wykorzystuje ten moment na krótką modlitwę. Po jej ukończeniu, niektórzy odchodzą na bok, gdzie znajdują wąskie drewniane pudełka wypełnione bambusowymi patyczkami (przypominającymi bierki). Na każdym z patyczków wypisana jest jakaś wróżba. Ujmujemy pudełko w dłonie i potrząsamy nim energicznie, starając się uronić jeden patyczek. Odstawiamy pudełko, podnosimy patyczek, odczytujemy wróżbę i idziemy do domu. Nie zapomnijcie o butach!
Część druga, ta mniej serio, a raczej całkiem zwariowana jest zabawna i odświeżająca. Odbywa się na wolnym powietrzu i nie wymaga zdejmowania obuwia. Zalecam jednak gorąco nie przynosić na nią żadnych urządzeń elektronicznych, portfeli i wszelkich innych przedmiotów, które nie są wodoszczelne.
Wygląda to tak. W odstępach od 100 do 200 metrów, stoją na chodnikach grupki tybylców wyposażonych w beczki z wodą i węże ogrodowe. Niektórzy mają nawet strażackie. Jeśli w pobliżu znajdzie się jakiś przechodzień, rowerzysta lub motocyklista, zostaje natychmiast polany wodą. Jeśli jest w zasięgu ręki, jego (lub jej) buźka zostaje posmarowana talkiem zmieszanym z wodą. Uczestnicy ruchu kołowego też nie próżnują. Co kilka minut przemyka pickup wiozący kolejną grupę rozweselonych tubylców i naturalnie beczkę z wodą. Myślę, że nie muszę wyjaśniać dalszego ciągu. Jak wiecie, uwielbiam spacery i nie zaniedbuję ich w czasie zwiedzania obcych krajów. Dotyczyło to również wizyty w Bangkoku.
Spacer udał się wspaniale, wróciłem jednak z niego przemoczony do suchej nitki, z facjatą upaćkaną na biało. Było mi jednak raźno i przyjemnie, bowiem temperatura powietrza wynosiła około 35 stopni C w cieniu. Gorzej było z moim Walkmanem, który zaniemówił na zawsze. Komórka ocalała, bo trzymałem ją w plastikowej torbie. Banknoty dało się wysuszyć i po przjechaniu żelazkiem wyglądały jak nowe. Jednak na drugi dzień udałem się do domu towarowego, gdzie nabyłem specjalne wodoszczelne futerały. Bardzo się przydały!
© Alfred E. Szmidt, 2012.
by © Alfred E. Szmidt