Kałuża i dzbaneczniki


Po pamiętnej wyprawie do rezerwatu baobabów, w czasie której musieliśmy pokonać dziurawy most, wybraliśmy się w kolejną podróż. Tym razem, aby zobaczyć mięsożerne dzbaneczniki (Nepenthes spp. L.). Nauczeni wcześniejszym doświadczeniem, postanowiliśmy unikać dróg z mostami. Wkrótce okazało się, że nasze poczucie bezpieczeństwa było przedwczesne.

Mostów wprawdzie nie było, ale lunął potężny tropikalny deszcz. Tych, którzy nie mieli okazji ich doświadczyć informuję, że są zazwyczaj krótkie, ale błyskawicznie wypełniają wodą wszelkie zagłębienia terenu, których było wiele na naszej trasie. Patrz fotka.

Niebawem natrafiliśmy na jedno z nich. Ulewa zamieniła je w coś w rodzaju sporego stawu o głębokości prawie 2 metrów. Na dodatek, otaczały go bagna i o objazdach nie było mowy. Patrz fotki.

Nasza Toyota 4WD posiadała wiele zalet, ale nie była amfibią. Postanowiliśmy zatem przeczekać ulewę w nadziei, że gdy ustanie, droga obeschnie i da się jechać dalej. Bagna otaczające staw były usiane dzbanecznikami. Mogliśmy więc połączyć przyjemne z pożytecznym. Patrz fotka.

Gdy wróciliśmy z bagiennych peregrynacji, poziom wody w stawie był taki sam jak poprzednio. Wydało się to nam niezrozumiałe. Deszcz ustał godzinę wcześniej a temperatura w cieniu wynosiła prawie 35º C. Nasz kierowca wlazł do wody, aby ustalić przyczynę tego stanu rzeczy. Patrz fotka. Była prosta. Dno było gliniaste i nieprzesiąkalne.

Nadchodził zmrok i zrobiło się niewyraźnie. Tropikalne zmroki przypominają nagłe wyłączenie światła. Gdy zaczęliśmy układać się do snu na otoczonym dzbanecznikami bezdrożu usłyszeliśmy warkot potężnego silnika. Do miejsca naszego niezamierzonego postoju zbliżała się potężna ciężarówka na bardzo wysokich kołach. Jak w czasie przygody z mostem, natychmiast sporządziliśmy plan działania. Był prosty jak poprzedni.

Wiedzieliśmy, że nadjeżdżająca ciężarówka z łatwością przebrnie przez blokujący nam drogę staw. Gdy w niego wjedzie powstanie za nią na chwilę stosunkowo płytka bruzda. Jeśli uda nam się w nią wjechać (bruzdę nie ciężarówkę), nasza Toyota będzie miała szansę pokonać nieszczęste odmęty. Nie tracąc czasu, ustawiliśmy ją w dogodnym miejscu i cierpliwie czekaliśmy na przybycie ciężarówki. Poszło jak z płatka.

Gdy wryła się w wody stawu ruszyliśmy z kopyta za jej tylnym zderzakiem ignorując wszelkie przepisy ruchu drogowego dotyczące odstępów między pojazdami. W kilkanaście sekund później byliśmy na drugiej stronie. Po krótkim postoju, dla obniżenia emocji, ruszyliśmy ponownie w drogę i w godzinę później byliśmy w naszym uroczym hotelu. Patrz fotka.

© Alfred E. Szmidt, 2003.

by © Alfred E. Szmidt